„GŁĘBIA STRACHU”. Czy warto? Słów kilka od Alicya.pl

„GŁĘBIA STRACHU”. Czy warto? Słów kilka od Alicya.pl

5 lutego 2020 0 przez TrupiJad

Po seansie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że najbardziej chwytliwe w tym obrazie były jednak białe włosy Kristen (nie pogardziłabym także jej sportowym topem) i pragnienie by zobaczyć Przedwiecznego.

A wy co sądzicie?

 

 

👉 Na szczęście są jeszcze na tej plancie miejsca do których nie mamy wstępu👈

 

Genialnym, marketingowo, posunięciem było powierzenie głównej roli Kristen Stewart i zasugerowanie, że film będzie jakby o OBCYM, tyle że z oceanicznych głębin. Tych, których nie powala „gra” tej aktorki, do obejrzenia „Głębi strachu” mogła więc skusić wizja jej spektakularnej porażki, gdy z włosami przystrzyżonymi na zapałkę będzie próbowała być twardzielką niczym Ellen Ripley (Sigourney Weaver). Wbrew jednak temu, co sugerują reklamy, produkcja nie ma zbyt wiele wspólnego z kultowym alieniem, a Kristen wcale, na swoje szczęście, nie musi kopiować Ripley. Dostała jej się bowiem niezbyt rozbudowana ani wnikliwie napisana rola, z odegraniem której poradziła sobie całkiem nieźle. I to przy użyciu swojego stałego zestawu min i spojrzeń!

 

Norah, w którą się wciela, nie jest typem bohaterki, która podjęła pracę w kompleksie wiertniczym na dnie oceanu, ponieważ jest taka odważna, mądra, głodna wiedzy lub ma jakieś wybitne umiejętności. To kobieta, która po prostu przed czymś ucieka, a im dalej/głębiej, tym lepiej. Dlatego, podczas gdy piekło do którego „spełzła”, okazuje się nie być zadowolone z obecności nieproszonych gości, często przyjmuje postawę obronną, drży jej głos i trzęsą jej się ręce. I chociaż nie jest to wybitne aktorstwo, ciałem Stewart zagrała naprawdę dobrze. (Jednak mimo, że pokazała, że stać ją na więcej niż drewniana Bella ze Zmierzchu, nie pokonała swojego ówczesnego partnera-wampira Pattinsona, który w „Lighthouse” wspiął się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich).

 

Ale dosyć o niej. Początek filmu jest naprawdę obiecujący. Producenci nie bawią się z nami w kotka i myszkę, odpuszczają sobie przedstawianie genezy postaci i tłumaczenie po co i dla kogo, trwa wwiercanie w dno oceanu. Zamiast tego fundują nam mocne uderzenie i mnóstwo stresu. Gdy Norah leniwie dokonuje ablucji w łazience, następuje bowiem potężne trzęsienie, w wyniku którego większość kompleksu zostaje zniszczona, a to co pozostało nietknięte, ledwie się trzyma i zaraz runie. Każdy, kto przeżył, powinien więc jak najszybciej się stąd ewakuować, co wiąże się z koniecznością odnalezienia działających kapsuł ratunkowych. Atmosfera aż kipi od napięcia, a my wsłuchując się w trzeszczącą pod naporem wody konstrukcję, kulimy się coraz bardziej w fotelach mając wrażenie, że to nam zaraz wszystko zawali się na głowy. Obserwowanie bohaterów uwięzionych w klaustrofobicznej przestrzeni, która zdaje się z minuty na minutę coraz bardziej kurczyć, nie wiedzących z czym się tak naprawdę mierzą, jest bardzo satysfakcjonujące. Właściwie, gdyby producenci zdecydowali się utrzymać ten stan aż do końca filmu, można by mówić o ogromnym sukcesie.

 

Niestety dosyć szybko na naszych oczach formuje się grupa ocalałych, która oczywiście podejmuje próbę wydostania się na powierzchnię. Gdy zaczynają wprowadzać w życie nieco szalony plan gburowatego kapitana, akcja zaczyna coraz bardziej kuleć i na dokładkę potyka się o całkowicie zbędny tutaj „comic relief”. Zdecydowano się także zrezygnować z klimatu na rzecz jump scarów i pokazać w pełnej krasie niewidoczne do tej pory zagrożenie, co powoduje, że przestaje ono budzić w nas lęk. Zwłaszcza, że w działaniach groźnych kreatur trudno jest dopatrzeć się jakiegoś sensu i było widać, że nikt nie miał na nie pomysłu. Dlatego zgrabnie usunięto te niezbyt urodziwe kuzynostwo syren, ze sceny ostatecznej potyczki, zastępując je czymś innym. Bezpowrotnie znika również poczucie osaczenia, czyli największy atut filmu, a to w tym wypadku błąd niewybaczalny. Co gorsza pojawiają się budzące śmiech nielogiczności, a zamiast science mamy już tylko fiction, o destrukcyjnym i ekspansyjnym gatunku jakim jest homo sapiens.

 

Głębia strachu” to pozbawiony pazura, nijaki straszak, dobry na raz, chociaż trzeba przyznać, że z perspektywą na stworzenie nowego uniwersum, ponieważ niby rozstrzygnięcie w nim jest, ale w szerszym kontekście wcale go nie ma. Podczas oglądania można pobawić się w wyszukiwanie nawiązań do innych produkcji takich jak „Godzilla”, „Meg”, „Pandorum”, „Lewiatan”, „Obcy” (jedna niefortunna scena, została wręcz skopiowana), kto zechce dopatrzy się w zakończeniu również Lovecrafta.

 

Alicya.pl / Alicya Oss

Opinię przeczytasz także tutaj:

Na szczęście są jeszcze na tej plancie miejsca do których nie mamy wstępu