Rozmowa z Michałem Ferkiem, autorem horroru „Żabi król”.

Rozmowa z Michałem Ferkiem, autorem horroru „Żabi król”.

1 sierpnia 2021 0 przez TrupiJad

Trupi Jad Magazyn – Cześć Michał. Z tej strony Trupi Jad – Magazyn strasznie kulturalny. Chcielibyśmy z Tobą porozmawiać o twojej debiutanckiej powieści zatytułowanej „Żabi król”, która niebawem (połowa sierpnia 2021) ukaże się nakładem wydawnictwa Horror Masakra. Twoja książka jest z dość nietypowego gatunku – animal horror. Dlaczego akurat wybrałeś ten rodzaj horroru?

Michał Ferek: Witam. Przygoda z animal horror zaczęła się od przeczytania powieści Harrego Knighta „Carnosaur”. Od zawsze interesowałem się, że tak powiem odmiennymi dla czytelnika odmianami horroru. Po przeczytaniu kilkunastu pozycji autorów grozy poczułem czytelniczy „niedosyt”, aż w końcu chciałem przeczytać coś, co w branży jest tak naprawdę niszą. W pewnym momencie poszukiwałem na polskim rynku wydawniczym podobnych tematów, lecz wiadomo było ich jak na lekarstwo. Po obadaniu wszystkich pozycji Guy N. Smitha trafiłem, może na nietypowy animal horror, na książkę Whitleya Striebera „Wilkołaki”, po której tak naprawdę chciałem napisać jakiś horror. W tym samym czasie dowiedziałem się, że polscy autorzy również zajmują się takim rodzajem grozy. Natrafiłem na Roberta Cichowlasa i Tomka Siwca, którzy wiodą prym w tymże gatunku na polskim rynku. I tak pozostało do dziś – mimo, iż nie ograniczam się wyłącznie do jednego gatunku, chęć napisania animal horroru była dla mnie o wiele silniejsza, niż przykładowo np. weird fiction.

 

TJM: Skoro się nie ograniczasz do jednego gatunku, to zapewne coś już dłubałeś wcześniej. Zazwyczaj pisanie zaczyna się od tworzenia krótszych tekstów. Jak to wyglądało u ciebie?

MF: W moim wypadku tak niestety nie było. Nigdy nie potrafiłem napisać dobrego opowiadania, bądź nawet tekstu, który mieściłby się na zaledwie kilku stronach. Owszem, tworzyłem teksty w zeszycie już jako nastolatek, ale wiadomo, były to próby lekko nieudolne, lecz to tak naprawdę dzięki nim szlifowałem umiejętności pisarskie. Zapewne wpływ na długość tekstów miały powieści Stephena Kinga, który jak wiadomo lubi się rozpisywać i ukazywać historie bohaterów od A do Z. Zawsze gdy siadałem przed komputerem w celu napisania czegokolwiek, zaczynałem pisać powieści… Nigdy nie miałem zamiaru zaczynać opowiadań – posiadam na dysku cztery zaczęte powieści plus dwie ukończone – powieść pt. „Kult” oraz „Żabiego Króla”. Wiem, że nie powrócę już do nieskończonych powieści, gdyż praca nad redakcją bądź ponowne napisanie ich wymagałoby dużej ilości czasu i chęci. Po rozmowie z wydawnictwem Horror Masakra stwierdziłem, że warto skoncentrować się na jednym, że tak powiem gatunku powieści grozy. Dlatego niedokończone powieści zostawiłem dla siebie i niejednokrotnie czytając je, jedynie wyłącznie dobrze się bawię, już nie myśląc o jakimkolwiek ich wydaniu. Pole manewru mam wyjątkowo duże i w przyszłości chce skupić się na nowych rzeczach. Mam kolejne plany na powieści – jedną już właśnie kończę, zaś drugą mam już plan wydarzeń i ogólną otoczkę fabularną.

TJM: Jak wygląda u ciebie proces tworzenia? Piszesz regularnie, czy na przykład tylko wówczas, kiedy znajdziesz czas i ochotę? Musisz mieć kompletną ciszę, czy może w tle leci jakaś muza?

MF: Staram się pisać regularnie, codziennie, lecz ostatnio ze względu na przeprowadzkę musiałem zaprzestać pisania, ale na początku sierpnia ponownie wrócę do kończenia powieści. Moim zdaniem pisarz musi znaleźć w sobie tyle samozaparcia i chęci, że nie może pozwolić sobie na odłożenie pisania, by nie wypaść z rytmu. Dodatkowo czytanie również regularne, by poszerzyć swoje słownictwo. Piszę około czterech godzin na dzień, dodatkowo dwie godziny spędzam na czytaniu. Kiedyś by zwiększyć swój zasób słów, czytywałem encyklopedie niczym raper Big Pun. On również stosował taki trik, który przekładał się na zasobność słów i dodatkowo nabytą wiedzę. W trakcie pisania muszę mieć kompletną ciszę, lecz przed i po zapuszczam cięższe kawałki metalowe, które o dziwo działają na mnie relaksująco. Od zawsze słuchałem rapu, lecz ostatnio nie mam na niego ochoty, gdyż obserwując co teraz dzieje się w tym gatunku, skutecznie to hamuje moje popędy na ten gatunek. Zamiast słuchać nowości małolatów „rapujących” o niczym mam ochotę rozwalić głośniki. Wracam do starego, aczkolwiek najlepszego moim zdaniem okresu rapu. Mowa tu o latach 90 i początku XXI wieku. 2pac, N.W.A, i reszta graczy z USA zawsze będą w moim sercu, tak samo jak niemieckie Aggro Berlin, Bushido i stare kawałki Slums Attack.

TJM: Rzeczywiście rap się zmienia. A właściwie ta otoczka; masa gówno-aferek itp. Mam wrażenie, że starsze pokolenie nie za bardzo „odnajduje się” w tym, co reprezentują sobą nowi twórcy. Wydaje mi się, że to zły kierunek i niebawem to hip hopowe mleko po prostu wykipi i znowu ten gatunek odejdzie gdzieś na margines. Patrząc wstecz, już raz tak się stało.

MF: Mam nadzieję, że to co się dzieje na polskim rynku rapowym jest jedynie taką sinusoidą, której funkcja niedługo będzie spadać, jeżeli chodzi o tak słabe numery. Nie chcę uważać się za eksperta, choć słucham go od 1998 roku, ale to co się dzieje woła o pomstę do nieba. Dziś każdy może zostać raperem wypuszczając swoje wypociny na YouTube i innych serwisach streamingowych. Niegdyś śmiano się z Meza, Ascetoholix i Verby… Dziś ci co się kiedyś z nich naśmiewali nagrywają z tymi, którzy tworzą jeszcze gorszy chłam. Nawijanie o Gucci i paradowanie z workiem na głowie pokazuje jedynie jak cofnęła się dzisiejsza młodzież. Nie mówię o wszystkich, lecz większość zapomniała na czym polega prawdziwy rap. Tupac również nawijał o Versace, lecz to były jedynie linijki, promile w jego twórczości, w których mówił o biedzie, nierówności i całego gówna jakie otacza dzisiejszy świat. Ale najważniejsze, że dzieci jarają się swoimi idolami, a ci zarabiają grube pieniądze. Lecz nie zawsze pieniądze odgrywają największą rolę – tak samo w pisarstwie i muzyce. Wolę na stare lata w bujanym fotelu myśleć, że było zajebiście i mieć satysfakcję, że nie sprzedałem się komercji. Trzeba mieć w życiu choć jedną zasadę i się jej trzymać. W moim przypadku nie zrobić z siebie błazna i robić to, co się kocha.

TJM: Zmieńmy troszkę temat. Zadam ci trochę nietypowe, ale wbrew pozorom ważne pytanie – Jak się debiutuje dziś w Polsce?

MF: Moim zdaniem potrzeba czasu i dużo samozaparcia, by zadebiutować w naszym kraju. Jak mówiłem wcześniej potrzebowałem solidnego treningu, by móc się w końcu wybić. Pamiętam w 2011 roku jak cieszyłem się, że portal horror. Com. Pl opublikował moje opowiadanie (było to cześć napisanej powieści) lecz jak pokazał czas, musiało minąć dziesięć lat, by komuś spodobała się moja powieść. Na palcach obydwu dłoni można naliczyć wydawnictwa, których interesuje tematyka wyłącznie horror. Wiadomo Horror Masakra, IX, Phantom books, Dom horroru… Są liderami w tej branży, choć trudno było mi na początku do któregoś z nich się przebić. Nie chcę podawać nazwiska, ale z jednym z tych wydawnictw nigdy w świecie bym nie wydał powieści, choćby mi płacili miliony. Może nie powinienem tego tu mówić, ale jeżeli ktoś olewał moje wiadomości to już więcej nie wyślę im swojej powieści. To nic osobistego, może wina była po mojej stronie, może po winie wydawcy, u którego kontakt był niezwykle utrudniony… Ale nie wchodzę tam, gdzie mnie nie chcą. A debiut? Nie wierzyłem jak redaktor, właściciel wydawnictwa Horror Masakra napisał do mnie, czy może „przytulić” moją powieść. Nie dowierzałem. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Tylu ludzi wysyła swoje prace i czeka na odpowiedź, a mi odpisał jeden z najlepszych pisarzy animal horror, który tak naprawdę okazał się zajebistym kumplem. Pamiętam, że nie mogłem po jego informacji zasnąć lecz dostałem takiego powera, że zacząłem pisać kolejną powieść. Powiedziałem sobie, że jak nikt nie wyda „Żabiego Króla” kończę z pisaniem, lecz wiem, że to byłaby zwykła mrzonka. Po kilku miesiącach próbowałbym nadal, nawet jakby mi tego zakazali. To coś więcej niż hobby. To całe moje życie.

TJM: Animal horror jest jednym z najbardziej niszowych podgatunków literackich, a mimo to, wydaje się, że zdobywa coraz liczniejsze grono fanów. Czytając twoją powieść, mocno czuć klimaty najlepszych dzieł między innymi Guy N Smitha…

MF: No niestety tak się składa, że to jeden z tych podgatunków horroru, który moim zdaniem jest omijany. Złote czasy animal horroru wypadają na początek lat 90. Dzięki Phantom Press i wydawnictwu Amber mogliśmy przenieść się w te wspaniałe czasy. Po zbadaniu przeze mnie rynku stwierdziłem, że coraz więcej osób z nad Wisły wczytuje się w animal horror. Może to chęć cofnięcia się do dawnych czasów świetności gatunku, może to zainteresowanie akurat tym podgatunkiem, lecz jedno wiem na pewno – tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. Guy N Smith był jednym z odważniejszych autorów, który zaryzykował i na przestrzeni lat można było zobaczyć jak stał się mistrzem i zarazem prekursorem gatunku. Cykl o krabach pokazał jego kunszt i widać było, że doskonale się w nim czuje. Animal horror jest piekielnie trudnym gatunkiem. Pisząc „Żabiego Króla” miałem w pewnym momencie zawahania czy podołam pisaniu. Lecz z każdym rozdziałem przekonywałem się, że idę w dobrą stronę. Zapytajcie Tomka Siwca, bądź kogokolwiek kto pisuje animal horror. Tutaj nie może być zbędnego biadolenia o rzeczach nieistotnych. Czytelnicy nastawieni są na wartką akcje, na krew, serpentyny wyprutych jelit i rozprutych czaszek. Trzeba mieć sporą wyobraźnie, by wymyślać coraz to bardziej wyrafinowane i efektowne opisy zabójstw przez zwierzęta. Trzeba zasięgnąć również wiedzy na temat danego zwierzęcia, gdzie występuje, na czym żeruje itp. Do tego gdy dodamy otoczkę jakichś nadnaturalnych zdolności, bądź efekt mutacji, bądź radiacji, wyrośnie nam w powieści mega zabójcze zwierzę, które niekiedy milutkie i ciepłe w dotyku rozszarpie nas na amen.

TJM: Na zakończenie możesz zachęcić naszych czytelników do sięgnięcia po twoją książkę.

MF: Zachęcam do kupna „Żabiego Króla” jeżeli ty czytelniku, chcesz przenieść się do czasów złotej ery horroru w Polsce. Gwarantuje krwawą zabawę, ciekawą fabułę i zaręczam, że wszyscy będziecie bawić się świetnie. Polecam również każdą pozycje od Horror Masakry, w której każdy miłośnik ekstremy znajdzie coś dla siebie. Niech horror w Polsce się rozwija i to od was zależy, jak przyszłość będzie wyglądać… Pozdrawiam i do zobaczenia wkrótce.

 


Wydawnictwo Horror Masakra.

Premiery: sierpień 2021.

ŻABI KRÓL – opis:

„Pewnego dnia do biura komisariatu w Białymstoku przychodzi mężczyzna, który twierdzi, że w lesie pod Czarnym Stawem zaginął jego przyjaciel. Przybyli na miejsce śledczy odnajdują zmasakrowane zwłoki zaginionego mężczyzny wraz ze szczątkami innych osób. Po dokładnej analizie komisarz Konrad Kasprzyk stwierdza, że za zabójstwem stoi stado nieznanych nauce żab. Do gry wchodzi również pochodzący ze Stargardu inspektor Kisiel, który dzięki wnikliwemu śledztwu odkrywa mroczną stronę Kasprzyka, jak i mężczyzny, który zgłosił zaginięcie. Po pewnym czasie ludzie w Czarnym Stawie zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach. Co takiego czai się w lesie niedaleko wsi? Czy za zabójstwa odpowiada człowiek, czy może zwierzęta nieznane dotąd nauce? Sprawa nie wydaje się prosta, kiedy okazuje się, że tropy prowadzą do czegoś, co wylęgło się miliony lat przed pojawieniem się pierwszego człowieka…”.