Tęsknię trochę do tych czasów, kiedy horrory oglądałam z wypiekami na twarzy albo nawet przez palce. – Rozmowa z Magdaleną Kałużyńską, autorką książki „Niosący światło”.

Tęsknię trochę do tych czasów, kiedy horrory oglądałam z wypiekami na twarzy albo nawet przez palce. – Rozmowa z Magdaleną Kałużyńską, autorką książki „Niosący światło”.

29 października 2021 0 przez TrupiJad

Informacja o nowym zbiorze opowiadań Magdaleny Kałużyńskiej spadła na mnie, jak grom z jasnego nieba. Przeglądając fejsa natknąłem się na okładkę książki, która zwróciła mą uwagę. Dominowała czerwień, a potem zobaczyłem zakrwawioną żyletkę, upiorną twarz i tytuł: „NIOSĄCY ŚWIATŁO”.

Czy takie jest twoje życzenie?

Niczego sobie nie życzyłem, ale pomyślałem, że to doskonała okazja, aby zamienić z autorką kilka słów.

Czy takie jest twoje życzenie?

Moim życzeniem było, aby Magda się zgodziła, ponieważ ostatnio jakby mniej publikowała na fejsie i nie byłem pewien, czy ma ochotę na pogawędki.

Czy takie jest twoje życzenie?

 

Okazało się, że miała. Wobec powyższego porozmawialiśmy sobie nie tylko o nowej książce, ale także o sytuacji na rynku, kałużach, spadających majtkach oraz trzeciej części serii „ALVETHOR”. Zapraszam.

 

 

Trupi Jad – Magazyn Strasznie Kulturalny: Na początku naszej rozmowy chciałoby się rzec: kopę lat, Magdaleno! Nie ukrywam, że wiadomość o twojej najnowszej książce bardzo mnie ucieszyła. Interesuje mnie jednak, dlaczego tak długo kazałaś na nią czekać? Pamiętam że jakiś czas temu byłaś dość aktywną pisarką, a potem jakbyś zapadła się pod ziemię.

Magdalena Kałużyńska: Magdalenie Paluch podziękuj, serio. Gdyby nie ona i Jej pomysł, żeby zebrać większość moich opowiadań w jedno miejsce, na książkę kazałabym czekać jeszcze dłużej. I jeśli nawet bym coś do ludzi, w międzyczasie wypuściła, to byłby III tom „Alvethor, Demiurg”, nad którym wciąż ślęczę, nie „Niosący Światło”. Także tak to wygląda. Poza tym nie do końca jest tak, że zapadłam się pod ziemię. Wciąż jestem aktywna pisarsko, tylko poza medialnym świecznikiem. Mam dwie powieści na warsztacie, trzy w drafcie. Tylko tak się jakoś dziwnie działo, wszystko, za dużo i za bardzo, w tym również w sferze mojej prywatnej, że suma summarum stwierdziłam – nie mój staw, nie moje ryby albo nie mój cyrk, nie moje małpy, muszę odpocząć, nie, nie zapaść się pod ziemię, tylko wleźć pod kamień albo do mentalnej jaskini, wrócić do typowo mojego trybu pisania. W ciszy, spokoju, w swoim tempie. Bo przecież to nie jest ani wyścig ani żadna licytacja, to pisanie, prawda? Przynajmniej dla mnie. I ten stan, to bycie offline, przyznam szczerze, bardzo mi się spodobało, nie czuję się już jak chomik na patelni. To tak w skrócie.

TJ-MSK: Informacja o premierze „Niosącego światło” była dość spontaniczna. Zazwyczaj wcześniej pokazuje się jakąś zapowiedź lub trailer. Z tego co pamiętam, to przykładałaś sporo pracy do zapowiedzi oraz promocji swoich poprzednich książek. A tutaj jak grom z jasnego nieba. Dlaczego nie chwaliłaś się wcześniej?

MK: Wyszłam z założenia, że grom z jasnego nieba robi większe wrażenie i dłużej zostaje w świadomości odbiorcy niż tzw. promocyjna czkawka, rzucanie czegoś „na rybkę” albo budowanie napięcia tzw. informacjami fragmentarycznymi, co podchodzi pod tę rybkę. Oczywiście gdybym nie spróbowała żonglować zapowiedziami, nie robiła jakiś przedbiegów, przedremier, całego tego właśnie, cyrku medialnego, nie stwierdziłabym z całą odpowiedzialnością, że tego rodzaju reklamowe zajawki mi nie odpowiadają i naprawdę wolę, mówiąc kolokwialnie, przypierdolić z zaskoczenia, pokazać efekt, gotową książkę, niż się cackać, rozkminiać i bawić podchody jak pies do jeża. Poza tym chwalić się trzeba mieć, konkretnie, czym.
TJ-MSK: No to proszę się nam tutaj pochwalić zawartością „Niosącego światło„. Ile znajdziemy w środku opowiadań i czy wszystkie to horrory?
MK: Tekstów jest trzynaście, horrory to większość, są również twory typu mroczne fantasy z elementami horroru. I teraz tak, antologia zawiera dwa opowiadania, które kiedyś planowałam rozpisać na powieść. Plan zawiesiłam do świętego nigdy, ale chyba odwieszę i wrócę do pisania książki o bohaterce z super mocami, tak, dosłownie, rodem z X-men. No i tom zawiera opowiadanie nominowane do Nagrody Grabińskiego, wydrukowane w zbiorze miłym mojemu sercu, a mianowicie w „Demononiconie”, podczas pisania tego tekstu miałam tzw. ograniczenia ilości znaków, wiadomo. Ale jakiś czas po postawieniu kropki stwierdziłam, że… rozwinę opowieść do formy dłuższej, nawet do powieści. W „Niosącym…” jest coś na kształt minipowieści, którą napisałam… bardzo dawno temu, kiedy jeszcze „bawiłam” się w klimatach mrocznego fantasy, właśnie. I tekst, który miał być utrzymany w klimacie typowego fantasy, ale mi się nie udało tego klimatu utrzymać, nie udało mi się nie wtrącić zajawek horroru. A i jest tekst, który wywołał kontrowersje „na salonach”, bo musiałam go wycofać z publikacji, kiedyś, ktoś się na mnie za to wycofanie tekstu obraził i… osmarował któryś „Alvethor„, zrównał z ziemią, w tzw. akcie zemsty. Praktycznie każde opowiadanie z „Niosącego…” ma swoją historię… taki „making of”.
TJ-MSK: Obsmarowanie „Alvethora” za wycofanie tekstu… Takie historie pewnie nie tylko w poletku horrorowym, ale to właśnie w nim swojego czasu była największa ilość gównoburz, podkładania świń i pisania kretyńskich pseudo opinii. Nie wiem na ile obserwujesz, że tak nazwę – obecny rynek horroru, ale zauważyłem, że w ostatnim czasie jakby trochę przycichły te idiotyczne zachowania. Trole i bezmózgi pokasowali debilne fanpejdże i zajęli się chyba czymś innym. Jak myślisz, czy to dlatego, że polski horror jest już tak dobry, że nie ma się o co już przypieprzać?
MK: Myślę, że jakość tekstów polskiego horroru jest w tym przypadku mało ważna. Jeśli ktoś chce się przypieprzyć, to znajdzie powód. Obserwuję nie tylko rynek horroru, ale i rynki i środowiska pokrewne. To naczynia połączone, przecież. I stwierdzam, że po pierwsze nie tylko ja te rynki obserwuję. A po drugie, że nikt nie chce współpracować z problematycznymi ludźmi. No i po trzecie – skończyły się czasy mitycznej netowej anonimowości. Także podejrzewam, nie, jestem pewna, że trolle i bezmózgi, o których wspomniałeś, ponieśli, po prostu, realne konsekwencje internetowej debilozy, którą odstawiali. Strzelili sobie w stopę, kolano, czy indziej, zostali zdekonspirowani, zaprzepaścili szansę fajnej, na przykład, współpracy wydawniczej. Koniec. Kropka. Pozamiatane. A mogli się zachowywać jak ludzie, tak?
A nie jak taborety.
TJ-MSK: No mogli. Wróćmy jeszcze do „Niosącego światło„, bo zainteresowała mnie jedna kwestia, o której wspomniałaś. Wydawnictwo Oficynka, to raczej jedno z większych wydawnictw. Co prawda twoje wcześniej wydane u nich książki (mowa o „ALVETHOR – Pandemia” i „ALVETHOR – Białe miejsce„) były mówiąc dosadnie dość brutalne. Ale nadmieniłaś, że do zbioru dostało się opowiadanie, które wywołało kontrowersje. Wydaje mi się, że większe wydawnictwa do tej pory odrzucały teksty, przez które mogły być źle kojarzone. Czyżby coś się w tej kwestii zmieniło?
MK: „Alvethory” są dość brutalne? Serio? Nie sądzę 😉 Ale już poważniej… kontrowersje związane z opowiadaniem nie były wywołane tekstem, zawartością, akcją, tylko jakimś fochem osoby trzeciej, tym siupem, właśnie. Najnormalniejszą sprawą pod słońcem jest zmiana decyzji autora o miejscu publikacji tekstu, tym bardziej, że tekst nie był, jak to ktoś ładnie ujął, zakontraktowany, nie było na to opowiadanie umowy. A nawet jeśliby była, to przecież umowę również można rozwiązać. Zawsze można się dogadać, moim zdaniem. To opowiadanie, po prostu, kontrowersyjne nie jest, tak uważam. Nawet jak na horror. Nie jest ani obrazoburcze, ani skrajne brutalne, nie jest również horrorem ekstremalnym. Czy tego rodzaju teksty, wszelkiego rodzaju ekstremy, są odrzucane przez większe wydawnictwa z powodów wizerunkowych? Trudno powiedzieć. Są na polskim rynku wydane tłumaczenia horrorów ciężkiego kalibru, kapiące brudem, syfem, wydzielinami, wszelkie odpryski norm, zasad, opisujące tabu. Czyli tu nie chodzi o tematykę…
TJ-MSK: Rozumiem. Chyba trochę nadgorliwy jestem 🙂 Jakiś czas temu odświeżałem sobie rozmowy z tobą, które są dostępne w necie i zastanawiam się – na ile zmieniła się Magdalena Maria Kałużyńska? Dawno temu wspominałaś, że czytujesz Kinga. Jak to wygląda obecnie? Rozchodzi mi się o książki oraz filmy.
MK: Czy jesteś trochę nadgorliwy? A dlaczego masz nie być. I ja byłam nadgorliwa, niecierpliwa, nerwowa, odnośnie mojej twórczości. Matko kochana. Latami szukałam wydawnictwa na debiut książkowy. Dostałam po dupie, poślad mi stwardniał, nabrałam dystansu, uspokoiłam się. Czyli zmiana nastąpiła, jak widać. Podobno tylko krowa nie zmienia poglądów. Ale pytałeś o rozmowy ze mną, dostępne w necie. Nie, niczego z tych rozmów się nie wypieram. Aczkolwiek niektóre kwestie, normalnym trybem, czyli z biegiem czasu, uległy dewaluacji. I tak na ten przykład – Kinga wciąż podczytuję, ale już bez entuzjazmu, bez tych pamiętnych, szargających mną emocji. Och, emocje… Mistrzem moim jest ów King, jedynie ze względów sentymentalnych. Już bez nadęcia i patosu. Pytałeś o filmy. Większość ekranizacji prozy Kinga to produkcje może i poprawne audiowizualnie, ale nie scenariuszowo. To wiadomo. Są miałkie jak cukier puder, z fabułą pociętą jak papier w niszczarce i naprędce sklejoną, byle coś pasowało. Może widz nie zauważy. Jasne. Bo widz to debil. Filmy, horrory generalnie? Oglądam, czasami, ale, cóż. Nudzą mnie. Tęsknię trochę do tych czasów, kiedy horrory oglądałam z wypiekami na twarzy albo nawet przez palce. Kiedy to było? Dawno temu i nieprawda. Może sama przekroczyłam granicę horrorowej świadomości, czy jak to się określa? Szewc bez butów chodzi, najciemniej pod latarnią? A może, po prostu i na dzień dzisiejszy, jestem najzwyczajniej w świecie zmęczona?
TJ-MSK: Szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałem horror z wypiekami na twarzy. Jednak nie tracę nadziei i wciąż takowego poszukuję. Zresztą horrorów książkowych również. Czasami mam wrażenie, że w tym temacie już wszystko zostało powiedziane, ale potem pojawia się na horyzoncie nowa okładka i myślę sobie – a spróbuję przeczytać. I tak już prawie trzydzieści lat 🙂 To pytanie musi tutaj paść: kiedy kolejny tom „ALVETHOR – Demiurg„? Kobieto, ludzie na to czekają!
MK: Życzę powodzenia odnośnie poszukiwań dobrego horroru filmowego. Jeśli znajdziesz takowy i powiesz: no, to jest dobry horror. Na pewno obejrzę. Książki horrory, trochę polskich, trochę zagranicznych, leżą i czekają na odpowiednią chwilę. Mój stosik wstydu rośnie. Może Odyn pozwoli, może życia mi wystarczy na lekturę zaległości. W międzyczasie odkryłam prozę Neila Gaimana, na przykład. Między innymi dlatego King przeskoczył na drugie miejsce w mojej mistrzowskiej klasyfikacji. A „Demiurg”, kiedy będzie. Pamiętasz Pankracego? Zacytuję pioseneczkę z tej dobranocki: Już za chwileczkę, już za momencik… 😉
TJ-MSK: Czekam! Mnie nie trzeba namawiać do sięgnięcia po „Niosącego światło„, bo pięć sekund po wypatrzeniu okładki na fejsie, książka została dodana do koszyka. Przypomnę jedynie, że przedpremiera książki wypada na 29 października, (idealnie na literacki Halloween) więc może masz ochotę jakoś zachęcić naszych czytelników do sięgnięcia po nią?
MK: No proszę jaki z Ciebie Speedy Gonzales 😉 Ja z „Niosącym…” mam tak, że gapię się na okładkę jak sroka w gnat, odkąd grafikę zobaczyłam. I to gapienie mi nie przechodzi. Wydrukuję tę piękność w dużym formacie, oprawię w antyramę i powieszę nad biurkiem. I skoro sobie tak rozmawiamy od serca, czy innych równie smacznych wnętrzności, ciepłych, parujących takich, zakrwawionych, wiadomo, to przyznam się do czegoś – nie umiem zachęcać, jestem w tym słaba jak przegotowany barszcz albo siki niemowlaka. I mówię to bez fałszywej skromności. Zdarzało się, że moja zachęta do kupienia książki spotykała się z efektem odwrotnym od zamierzonego, czy coś. No, ale spróbuję: Człowieku sięgnij po książkę pt. „Niosący Światło„, nie bądź dzięciołem 😃 Może być?
TJ-MSK: Powinno wystarczyć. Mało brakowało, a kupiłbym drugi egzemplarz 🙂 A skoro jesteśmy przy Halloween, to może jeszcze podpytam – wycięłaś już dynię? A może obchodzisz Dziady? A może Bal Wszystkich Świętych? W necie trwa ideologiczna wojna, która zniknie jak ręką odjął pierwszego listopada. Być może nawet nikogo nie zabiją, ani nikt nie zostanie opętany…
MK: Kup drugi egzemplarz, no co Ci szkodzi… 😉 na Halloween będzie jak znalazł. A jeśli chodzi o wojny ideologiczne, to powiem szczerze, bo inaczej nie umiem, wymiękam w przedbiegach każdej potyczki tego rodzaju. Nie ogarniam tej kuwety, jak mówi kot idący przez pustynię. Próbowałam dyskutować, poległam po całości. Halloween lubię. Jest odciążeniem tego depresyjnego Święta Zmarłych. Nie mówię, żeby od razu przekonwertować Santa Muerte na polski grunt, aczkolwiek… Kiedyś słyszałam, że Halloween jest oznaką braku szacunku dla Zmarłych. Inna argumentacja polegała na sprowadzaniu wszystkiego do jednego słowa: Szatan. Przecież skoro Halloween jest z piekła rodem, to Dziady tym bardziej. Spowodowałam tymże święte oburzenie. Nie, no, bez sensu. Szatan wszystko, tylko papier jest do dupy. Kilka lat temu wycięłam dynię, paliłam świeczki, robiłam zdjęcia. Gdybym miała dzieci – wystroiłabym chatę, przebrałabym się i dziateczki, poszlibyśmy po cuksy. Lubię Halloween. Nie lubię Święta Zmarłych. Masz, powiedziałam to.
TJ-MSK: Jak już się nam tak jesiennie zrobiło, deszczowo, to może porozmawiamy sobie o kałużach. Interesują mnie te szczególnie Krwawe Kałuże. Czy ten temat jest już zamknięty? Dawno nic nie było słychać.
MK: Nie, nie, temat Krwawej Kałuży nie jest zamknięty. Nigdy. Audycja została zawieszona, głównie ze względów moich prywatnych. Ale coś tam się dzieje „w tle”, podobnie jak z moim pisaniem i w odpowiednim momencie Kałuża się ponownie rozleje. Może nawet szerzej i bardziej krwawo? Wszystko być może. Także cierpliwości 😉
TJ-MSK: Wiesz że na wszelki wypadek „Niosącego światło” będę czytał bez majtek? W jednym z wywiadów powiedziałaś, że twoim marzeniem jest napisać taki horror, aby czytelnikowi majtki spadły. I w pewnym sensie już raz tak się stało. Trochę wcześniej, bo o ile dobrze sięgam pamięcią w 2010 roku otrzymałaś nagrodę czytelników Grabarza Polskiego za powieść „YMAR„. Bez tych spadających majtek pewnie by się to nie udało, ale ciekawi mnie jak dziś podchodzisz do swoich dawnych tekstów?
MK: Załóż majtki, chłodno jest 😉 Poza tym, może nie uwierzysz, ale na wieść, że „YMAR” dostał nagrodę Grabarza Polskiego to moje majtki wzięły i spadły. Zaskoczona byłam i chyba wciąż jestem. I raczej o takie spadanie czytelniczych majtek mi chodziło, z zaskoczenia, ze zdziwienia. Stare chińskie przysłowie mówi – pisz takie książki, które sam byś chciał czytać. Od siebie dodam – pisz takie książki, które spowodują spadnięcie twoich własnych majtek. Do moich starych tekstów odnoszę się sentymentalnie i na pewno niczego, co napisałam, się nie wypieram. Połowa (o ile można podzielić trzynaście na połowę 😉 opowiadań w „Niosącym Światło” to teksty, które nie powstały przecież wczoraj, niektóre mają kilkanaście lat. Także jeśli miałabym się czegoś wstydzić albo coś w tym stylu „Niosący…” byłby o tę połowę domniemaną chudszy, a wyszła cegła 😃
TJ-MSK: Tym pozytywnym akcentem będziemy kończyli naszą rozmowę. Dziękuję że znalazłaś dla mnie oraz naszych czytelników czas. Z niecierpliwością czekam na kolejne twoje książki. Zapewne będziemy o tym pisać. Jeśli chcesz jeszcze kogoś pozdrowić, wygłosić jakieś orędzie lub lub kogoś z(jebać), to oddaję ci głos.
MK: Orędzia nie będzie, zjebów, tym razem, również. Może kiedyś 😉 Tobie dziękuję za zaproszenie i mam nadzieję, jak zwykle, że co złego to, oczywiście ja. Na pożegnanie prześlę wszystkim serdeczności aż do kości, do grobowej deski, pozdrowię tradycyjnie, szczerze: niech Wam ziemia lekką będzie, a trawa wiecznie zieloną. Dziękuję za rozmowę. Ave.

Książkę „NIOSĄCY ŚWIATŁO” znajdziecie w przedsprzedaży tutaj.